Ryby.
Przejeżdżam czasem obok pewnego sklepu. Wygląda jakby czas jego świetności minął. Całość, to znaczy front, zdecydowanie wymaga odświeżenia. Cała ściana pomalowana jest na niebiesko. Nad nią jest niebieskie zadaszenie. Kolor zapewne ma się kojarzyć z wodą, z morzem. Nad sklepem, na krawędzi zadaszenia jest wyraźny biały szyld z niebieskim napisem. Tekst jest jednoznaczny, przekaz klarowny i nie pozostawiający żadnych wątpliwości: „DELIKATESY RYBNE”. Wiemy co jest w środku. Nazwa delikatesów, też umieszczona na szyldzie, jest zadziorna i w sumie pasuje. PIRAT. Ktoś miał nawet niezły pomysł. Całość jest spójna i dzięki kolorowi przyciąga wzrok. Spójna, poza jednym detalem.
Grafika widniejąca obok nazwy sklepu - i jak się domyślam mająca spełniać funkcję „logo” - jest pomyłką. Sklep rybny, czy delikatesy rybne to miejsce gdzie można kupić ryby (dorsze, karpie, amury, liny, łososie, barrakudy, tuńczyki, merliny, rekiny) i przetwory rybne (płaty śledziowe, koreczki giżyckie, sałatki rybne, puszkowane sardynki w sosie pomidorowym), oraz ewentualnie owoce morza (krewetki, ostrygi, homary, ośmiorniczki). Nie ssaki. Nie łosie, nie dziki, nie konie, nie krowy, nie nietoperze. Skąd pomysł, aby sugerować obecność w sklepie walenia, a dokładnie deflina, który nie jest rybą, a dość inteligentnym ssakiem? Rozumiałbym jakby obok nazwy była piracka flaga albo trupia czaszka i skrzyżowane piszczele. Wtedy – tak. Ale delfin - nie. Umieszczenie wizerunku delfina obok informacji „delikatesy rybne” odbieram jako próbę poinformowania mnie, że „delfin to ryba - i to do jedzenia”. Tego „nie kupuję”.
Ale to nie jest odosobniony przypadek. Podczas wakacyjnych podróży trafiłem na podobne zestawienie „sklep rybny + delfiny” w sercu Mazur. Tym razem był to sklep rybny ozdobiony dwoma pokaźnymi wizerunkami delfinów i wieloma małymi. Sklep był zadbany, a personel czyścił właśnie szyby. Widać było, że zależy im na schludnym wizerunku i satysfakcji klientów. Ale delfiny? Jako grafika w sklepie rybnym? Tego po prostu „nie kupuję”, w żadnym przypadku. Dla mnie to powiedziałbym... "błąd szkolny".
Przemysław Spych
wrzesień 2014