Wytłymacz mi.
Część 2
„Jeśli coś można w ogóle zrozumieć, można to też zrozumiale wyłożyć.” Albert Einstein.
Mam nadzieję, że masz gorąca herbatę? Jeśli nie to zrób ją sobie. Nigdzie się nie spieszymy. Mam taką nadzieję, że masz dla siebie kilkanaście minut. Chcę cię teraz czytelniku zabrać w wielką podróż, którą sam odbyłem pod koniec lat osiemdziesiątych, czyli mając dwadzieścia parę lat, za sprawą pewnego neurologa i psychiatry, ale o nim za chwilę. Była to podróż otwierająca oczy i niezwykle pouczająca, a do tego zapierająca dech w piersiach mimo tego, że nie ruszyłem się ze swojego pokoju dalej niż do kuchni. A pewne pojęcia i sformułowania pamiętam do dziś. Zatem w drogę. Siedzisz wygodnie? Masz herbatę? No to… startujemy. Daleko. Ku gwiazdom.
Wyobraź sobie proszę sierpniowe, rozgwieżdżone niebo oraz pachnącą łąkę, na której leżysz i patrzysz w ciemność. Co chwilę na granatowym niebie pojawia się spadająca gwiazda. Świecących punkcików jest niezwykle dużo. Mienią się i połyskują jak żywe. Nie do policzenia. Rozpoznajesz kilka gwiazdozbiorów. Wieli Wóz, Mały Wóz, Gwiazda Polarna. Sceneria sprzyja marzeniom. Patrzysz w kosmos. Masz przed oczami wszechświat. Masz wrażenie, że po gwiazdy sięgniesz dłonią. Jesteś dumny z tego, że ludzkość podbiła kosmos. Latamy przecież w przestrzeń kosmiczną regularnie. Mamy w naszej historii sputniki, wahadłowce, stacje orbitalne, teleskop Hubble’a, satelity i sondy wysłane bardzo daleko bez biletu powrotnego. Mamy w końcu najnowszy projekt NASA, czyli SLS. Ale czy aby rzeczywiście podbijamy kosmos?
Wykonajmy małe ćwiczenie w wyobraźni aby pojąć ogrom wszechświata, aby spróbować ogarnąć nieogarnięte odległości i dystanse. Po co? Aby pojąć „skalę”. A o „skali” powiem na końcu w dwóch aspektach. Zatem do dzieła. Wyobraź sobie, że nasz Układ Słoneczny zmniejszamy sto milionów razy. W tej skali nasza planeta, Ziemia to kula o średnicy 12 cm. To tak jakby Ziemia była wielkości pomarańczy. Jej powierzchnia jest jednak wypolerowana, a największy „zadzior” na niej ma wysokość 0,08 mm. Wyczuwalny byłby ten zadzior prawdopodobnie jedynie pod wyjątkowo delikatnym opuszkiem palca. Ta mikronierówność na pomarańczy to Everest. Jeśli chuchniesz na tą gładką kulę to grubość powstałego wilgotnego nalotu przekrocz proporcjonalną głębię oceanów. Najbliższe ciało niebieski, czyli nasz naturalny satelita, Księżyc , miałby w tej skali mniej więcej 3,5 cm średnicy i krążyłby po orbicie oddalonej od „pomarańczy” o jakieś 3,8 metra. Torem Księżyca byłby więc okrąg o średnicy 7,6 metra. Zatem układ Ziemia – Księżyc zmieściłby się w sali szkoleniowej o wymiarach 8 na 8 metrów. A gdzie jest Słońce i jakie ono byłoby duże (albo małe)? Ciekawe, nieprawdaż? No to mamy teraz pierwszy duży skok. Zachowując zaproponowana na początku skalę Słońce byłoby w odległości 1,5 kilometra i miałoby średnicę 14 metrów, czyli byłoby kulą „wysoką” mniej więcej tak jak pięciokondygnacyjny blok mieszkalny. Mars, nieco bardziej oddalona od słońca planeta byłaby 500 metrów od Ziemi i miałby średnicę 7 centymetrów. A jak daleko byłoby do Plutona? To zobrazuje nam jak duży byłby cały układ słoneczny. Otóż Pluton o średnicy 6 centymetrów byłby oddalony od Ziemi o 60 kilometrów, a od Słońca o 61,5 kilometra. Zatem orbita Plutona określająca wielkość naszego Układu Słonecznego miałaby średnicę mniej więcej 123 kilometrów i cały ten układ zmieściłby się między Łodzią a Warszawą. Gdzieś w połowie tej drogi na szosie leżałaby kula wysoka jak blok mieszkalny, to Słońce. Kawałeczek dalej leżałaby łatwa do przeoczenia, niezauważalna wręcz pomarańcza, nasza Ziemia. Jeśli pomarańcza-ziemia leżałaby na środku jezdni to nasz naturalny satelita leżałby przy brzegu jezdni.
A dalej co jest? Skoro określiliśmy gabaryty naszego Układu Słonecznego, to teraz wyobraźmy sobie gdzie byłaby najbliższa nam sąsiednia gwiazda, czyli najbliższe sąsiednie „słońce”. No to mamy drugi skok, tym razem nie jest on duży tylko gigantyczny, szokujący wręcz. Aby w naszej pomniejszonej o sto milionów razy skali dotrzeć na α-Centauri należałoby zastosować rzeczywiste techniki lotów kosmicznych w prawdziwych statkach a nie zminiaturyzowanych. To najbliższe nam „sąsiednie słońce” to rozgrzana kula, także o średnicy 14 metrów, odległa od nas tak jak rzeczywisty dystans z Ziemi do Księżyca. Czyli od naszej pomarańczy leżącej na szosie Łódź – Warszawa (ale też od naszego Słońca dużego jak blok mieszkalny i oddalonego od pomarańczy o 1,5 km) do najbliższej sąsiedniej gwiazdy stałej, też o średnicy 14 metrów jest tak daleko jak z prawdziwej Ziemi do prawdziwego Księżyca. Teraz wyobraźmy sobie liczbę jeszcze większą niż mianownik naszej skali. Wyobraźmy sobie liczbę sto miliardów. Tysiąc w tą, czy tysiąc w tamtą nie ma znaczenia jak ktoś chce to policzyć. Ba milion w tą, czy milion w tamtą w sumie też nie ma znaczenia. Właśnie około 100 000 000 000 takich ognistych kul o średnicy mniej więcej 14 metrów w stałych mniej więcej odległościach od siebie (jak z rzeczywistej Ziemi do rzeczywistego Księżyca) utrzymuje się siłami oddziaływania wzajemnego i stanowi części składowe naszej galaktyki – Drogi Mlecznej. Niewyobrażalny gigant nawet w skali „pomarańczy”.
A co jest dalej? A następna Galaktyka? W latach 20 ubiegłego wieku Panu Hubble’owi dzięki nowemu teleskopowi udało się zobaczyć najbliższą nam galaktykę (mgławicę w gwiazdozbiorze Andromedy) nie jako pojedynczy punkt, a układ pojedynczych gwiazd. Te dystanse już trudno byłoby sobie wyobrazić w jakiejkolwiek skali. Stąd powstał pomysł na wprowadzenie jednostki miary astronomicznej nazwanej „rok świetlny”. A jest to odległość jaką pokonuje światło w próżni w czasie jednego roku. Czyli dla ciekawych i lubiących duże liczby jeden rok świetlny to 9,5 x 1015 km. Kto chce niech poprzesuwa przecinek i spróbuje sobie to uzmysłowić. Wróćmy do naszej pomarańczy, która leży na szosie gdzieś w połowie drogi między Łodzią a Warszawą. Nasze Słońce odległe jest od pomarańczy o półtora kilometra, a najbliższe sąsiednie słońce jest tam, gdzie nasz rzeczywisty Księżyc. Ludzkość unosi się nad powierzchnię pomarańczy promami kosmicznymi i stacjami orbitalnymi około pół centymetra i mówi, że… podbija kosmos. Najodleglejsza podróż człowieka jaka miała miejsce to dystans niespełna 4 metrów do zminiaturyzowanego Księżyca o średnicy 3,5 cm. Podróż z środka szosy na jej pobocze. Szosy Łódź – Warszawa. A Słońce jest półtora kilometra dalej, a najbliższa gwiazda stała o średnicy 14 m na prawdziwym Księżycu. Sonda na Marsa przebyła w naszej skali dystans liczony w setkach metrów. Kosmos i Wszechświat są… dużo dalej. Absolutnie niczego nie ujmując dokonaniom ludzkości (dokonaniom, z których należy być dumnym) chyba pewnego rodzaju nadużyciem jest twierdzenie o podboju kosmosu. To co widzimy na naszym niebie gołym okiem to gwiazdy naszej własnej galaktyki plus kilka punktów będących sąsiednimi galaktykami. W skali galaktyk można mówić chyba dopiero o wszechświecie.
Lądujmy jednak na powrót przy biurku, przy stole, w biurze, w pokoju, w domu. We własnym fotelu. Jak tam herbata? Od tamtej pory pamiętam, że Ziemia to pomarańcza, a satelity i promy kosmiczne unoszą się nad jej powierzchnię pół centymetra. A jakiekolwiek inne ciało niebieskie jest nieosiągalnie daleko i to chyba jeszcze na długo. Czy my możemy mówić o podboju kosmosu?
Teraz skala. Opowiedziałem o skali „matematycznej”. O pomniejszeniu czegoś ileś razy. Uzmysłowiliśmy sobie proporcje świata, który jest nieco dalej niż nasza praca i nasze domy, nasza ulubiona siłownia i market. Rozmawialiśmy o dystansach panujących między migoczącymi iskrami widocznymi po uniesieniu głowy nocą. Czyli mówiliśmy o liczbach, które dla wielu osób są nudne. Tyle jeśli chodzi o problem skali. Ale można jeszcze mówić o skali problemu. To co tutaj napisałem, czym się podzieliłem, o czym ci opowiedziałem ma może znaczenie dla ciebie i dla mnie. No może jeszcze dla kilkudziesięciu innych osób, które to przeczytają. A dla innych? A dla kraju? A dla Europy? A dla planety? Dla Układu Słonecznego? Dla Drogi Mlecznej? W zasadzie to co robimy nie ma znaczenia dla funkcjonowania świata, przepraszam wszechświata. Parafrazując słowa Steve’a Jobs’a: my nawet nie robimy rysy na wszechświecie. Żadną z najwspanialszych technologii nie zrobimy tej rysy nawet jak unicestwimy całą planetę, pomarańczę leżącą na środku szosy. Pomarańczy nie będzie widać z odległości półtora kilometra, czyli z „naszego pomniejszonego Słońca”. Nie mówiąc o innych, nawet tych najbliższych słońcach. Skoro w tej skali mikroskopijna powłoka życia na pomarańczy jest bez znaczenia bo pomarańcza jest bez znaczenia, to jakie znaczenie ma skala problemu takiego, że ktoś stracił pracę, że ktoś się z kimś poróżnił, że jest bieda i obok jest bogactwo, że tu jest wojna a tam mistrzostwa świata w piłce nożnej? Jakie znaczenie ma fakt, że i ty masz swoje troski? Ale czy to znaczy, że nie warto próbować takiej rysy zostawić? Ależ warto. Świat jaki znamy, jaki nas otacza jest właściwie tak mały, a życie całe na tym świecie tak cenne i w sumie delikatne, że jedyne co warto to… Ale to już temat na inną opowieść.
Przechodząc teraz do narzędzi pracy trenera (ale i każdego, kto musi coś wyjaśnić, przedstawić, wyłożyć, czy to na forum grupy, czy indywidualnie) zwracam uwagę na to, że starałem się to wszystko tak wytłumaczyć, aby zrozumiało to „pięcioletnie dziecko”. Opowiadając o tym wszystkim w małym wykładzie-opowiadaniu (mam nadzieję nie nudnym mimo pojawiających się liczb) nadałem liczbom kontekst (pomniejszony Układ Słoneczny wpasowałem między Łódź i Warszawę), użyłem porównania (np. Ziemia to pomarańcza) i parafrazy, gdyż przytoczyłem opowieść pana Hoimara von Ditfurtha nieco ją zmieniając, trochę rozbudowując i używając własnych słów. Pan Ditfurth to wspomniany na początku profesor neurologii i psychiatrii zgłębiający zagadki wszechświata, szukający odpowiedzi na wiele pytań popularyzując przy tym w kapitalny sposób naukę w ogóle. Jest autorem kilku fantastycznych książek, a powyższa sparafrazowania opowieść pochodzi z „Dzieci wszechświata.”
Podsumuję teraz zwięźle merytoryczną stronę artykułu. Aby wykład czy mini wykład (ale też wystąpienie, tłumaczenie, wyjaśnianie) był skuteczny i interesujący powinien:
a/ Zawierać porównania pojęć trudnych do prostych i zrozumiałych dla audytorium.
b/ Zawierać elementy angażujące wyobraźnię i emocje słuchaczy.
c/ Nadawać liczbom kontekst.
d/ Być wygłoszony z zaangażowaniem i odpowiednią modulacją, dynamiką głosu.
I niby tyle. Czy to wystarczy? Takie cztery w sumie oczywiste i logiczne zasady? Tak, jednak do pełnego sukcesu wymagany jest jeszcze jeden czynnik. Ale o tym napiszę w innym artykule.
„Jesteśmy tylko szczególnie zaawansowaną w rozwoju odmianą małp na niezbyt ważnej planecie, krążącej wokół całkiem przeciętnego Słońca. Ale jesteśmy w stanie poznawać wszechświat. Dopiero to sprawia, że jesteśmy wyjątkowi.” Stephen Hawking
Przemysław Spych