Kłopoty z komunikacją.

 

          Często  spotykam się z sytuacjami, gdzie ludzie mają problem z komunikacją. Jestem przekonany, że ty czytelniku też masz takie doświadczenia. Przykładów można mnożyć. Oto kilka.

          

           Przykład pierwszy. Muzeum

          W północno wschodniej Polsce jest jedno z tych muzeów, które zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. To muzeum ikon. Całość pomyślana jest w sposób zaskakujący i przemyślany. Wygląda to mniej więcej tak. Muzeum nie ma okien. Wnętrza zaaranżowane są jak jaskinie z pajęczynami u sufitu. Oczywiście w muzeum tym nie ma pajęczyn, panuje tam nienaganny porządek, to różnego rodzaju zwiewne tkaniny mają te pajęczyny imitować. W muzeum tym jest ciemno. Grupa zwiedzających osób wchodzi do kolejnych sal gdzie są zgaszone światła. Pani, która jest przewodnikiem z bardzo szeroką wiedzą na temat historii ikon i historii regionu opowiada co w danej sali zobaczymy, jaki typ ikony, czemu poświęcony. Najpierw opowiada o pierwszej ikonie, tej najbardziej wyjątkowej, a w tym czasie pojedynczy punktowy reflektor…  wyłania ją z powoli mroku. W mroku widać tylko tą ikonę. Następnie opowiada o drugiej ikonie, też unikatowej i wtedy drugi punktowy reflektor wyłania ją z ciemności. Potem kolejna, aż w końcu w pomieszczeniu niezauważalnie rozjaśnia się i można podziwiać inne ikony. Po kilku minutach przechodzi się do następnej sali spowitej mrokiem. Historia powtarza się. Jednak czegoś mi brakowało. Coś było nie do końca tak jak być powinno. W tym tajemniczym miejscu, w tej mrocznej scenerii jak z baśni, albo z filmu przygodowego była jedna rzecz nie pasująca do całości. Monotonny głos przewodniczki. Zdania  wypowiadane były bez najmniejszej intonacji. Takjakbytentekstnapisanybyłbezspacji. Nuda. Już po trzydziestu sekundach. A wystarczyłoby potraktować to miejsce pracy jak baśń, jak kolorowy rodzinny film przygodowy. Przecież dla zwiedzających tak właśnie było. Tajemniczo, baśniowo, niesamowicie. Wystarczyło włożyć w opowieść ciut inwencji, ciut naturalności. Dodać do tego szczyptę tajemniczości i… opowiedzieć piękną historię. Można by zacząć tak:  Dawno, dawno temu…

          Wydaje mi się, że przewodniczka nie była świadoma tego jak była odbierana. Może wstydziła się, może czuła dyskomfort podczas takich wystąpień? Brak jej było małego szkolenia, treningu. Niczego więcej.

         

          Przykład drugi. Służba zdrowia.

          Miałem całkiem niedawno przyjemność lub nieprzyjemność odbycia badania rezonansem magnetycznym pewnej struktury kostnej jaką każdy z nas ma. Ku mojemu zdziwieniu urządzenie jest niezmiernie głośne. Wydaje z siebie zaskakujące dźwięki, których nigdy nie skojarzyłbym z tymże urządzeniem. Spodziewałbym się raczej jakiegoś szumu, a nie dźwięków z hali produkcyjnej zakładów metalurgicznych. Potrzebne były słuchawki na uszy. Badanie trwało około piętnastu minut. Przyjemność moja polegała na tym, że zrelaksowany niemal zdrzemnąłem się. Nieprzyjemność jednak polegała na tym, że drapało mnie w gardle i chciałem kilka razy zakasłać. Mogłem, czy nie? Drgnąć odrobinę przy tym to źle? Zdjęcia wyjdą niewyraźnie? Jedyną informację jaką uzyskałem od sympatycznego pana obsługującego urządzenie było to, że ręce mam trzymać wzdłuż ciała, a jak poczuję się niekomfortowo to mam nacisnąć gruszkę, którą włożył mi w prawą dłoń. Zanim zdążyłem się zorientować pan wyszedł do sterowni a ja wjeżdżałem do wąskiej dość rury głową w przód. Gdy zakładał mi słuchawki na uszy to nasze części ciała służące do komunikacji były naprzeciwko siebie. Nie spojrzał pacjentowi w oczy, nie spytał, czy chcę o coś spytać, nie wyjaśnił, że można to, a nie można tamtego. Nic. Słuchawki, gruszka, wjazd. Skoro daje się tę gruszkę w łapę na wszelki wypadek to znaczy, że ludzie mogą się w urządzeniu poczuć nieswojo. Czyli coś by warto wyjaśnić. Może pacjent miałby jakieś pytanie? Czy mogę zakasłać, albo podrapać się w nos? Lekarzom, pielęgniarkom, technikom obsługującym różne medyczne urządzenia pacjenci dają siebie pod opiekę. W lekarzu, w pielęgniarce jak i w techniku obsługującym takie wielkie medyczne urządzenie pacjenci pokładają nadzieję. Rozbieramy się przed lekarzem, obnażamy swoje dolegliwości, niedoskonałości, słabości. Jeśli ten pan traktuje tak  jak wtedy mnie  wszystkich swoich pacjentów, to przydała by mu się odrobiny wyczucia. Był profesjonalistą w swojej dziedzinie, to było widać, ale komunikacja zawiodła. Jeśli ktoś naciska gruszkę bo pojawił się jakiś lęk, to jestem przekonany, że część z takich przypadków można by wyeliminować miłym trzydziestosekundowym dialogiem z pacjentem przed wsadzeniem mu na uszy słuchawek.  Wydaje mi się, że temu panu także brakowało małego treningu z komunikacji. A inną rzeczą jest fakt, że duża część służby zdrowia ma dokładnie ten sam kłopot.

         

          Przykład trzeci. Kawiarnia.

          Na koniec przykład, można by rzec już czysto handlowy. Gdy moja rezolutna córeczka miała jakieś dwa i pół roku byliśmy w kawiarni na ciastku i lodach. Z tego zestawu to drugie było oczywiście ważniejsze. No i co w tym wszystkim istotne… nie ma mowy o pomocy. Wszystko sama. Oczywiście z szerokim uśmiechem na buzi. Zamawiając te lody poprosiłem kelnerkę o zestaw bez dodatków. Zaznaczyłem, że proszę o szarlotkę z lodami bez bitej śmietany, bez obfitej polewy czekoladowej i bez żadnych ozdobników. Jedno ciastko i jedna porcja lodów waniliowych. Chciałem uniknąć konieczności wycierania buzi, łapek i ubrania. Nie mówiąc o stoliku i fotelu. Po chwili uśmiechnięta kelnerka przyniosła szarlotkę z lodami oczywiście polaną czekoladą i bitą śmietana, a na środku wbita była rurka z kruchego ciasta francuskiego i czekoladowe serduszko. Zaniemówiłem.  Dlaczego tak zrobiła? Chciała zapewne być miła, wydawało jej się, że to fajnie z czekoladą i bitą śmietaną. Chyba nie miała własnych dzieci. Zawiodła komunikacja. Nie odkodowała mojego wydawać by się mogło jasnego przekazu. Wszystko, to znaczy nie wysłuchanie potrzeb klienta, zrzuciłem na karb osobistego uroku i czarującej powierzchowności towarzyszącej mi wtedy młodej damy.

 

          Lekarstwo. Przełamanie.

         Te trzy prawdziwe historie z różnych dziedzin życia pokazują, jak powszechnym zjawiskiem są kłopoty z komunikacją.  A te przekładać się mogą wprost na opinie o przedsiębiorstwie, środowisku, firmie, czy malutkim lokalu. Oczywiście pewna łatwość w komunikacji z ludźmi to jakaś część naszej osobowości. Nie każdy tą łatwość ma. Ale można się tego po prostu nauczyć. Trzeba tylko potrenować. Wystarczy czasem jedno sensowne szkolenie, które przełamie stres i…  zmieni wszystko. I zawodowo i prywatnie.

 

Przemysław Spych