Jarząbek

 

          Wybrałem się jakiś czas temu na wycieczkę. Z Kuźnic na Halę Gąsienicową. Przez Boczań. Termometr wskazywał kilka stopni poniżej zera, a kilka dni wcześniej była odwilż. Nie mogłem się zdecydować jakie założyć buty. Suma summarum nie wziąłem butów zimowych. Na nogach miałem takie nieciężkie jesienne przejściówki. Kijki trekkingowe siedziały w plecaku. W końcu to miała być szybka wycieczka. W górach śniegu już sporo, a szlak był wydeptany i śliski. Na dole, od Kuźnic, kamienie były na wierzchu. Od kamyka do kamyka jakoś się nawet szło. Pierwsze dwadzieścia minut to nuda. Potem, za ostrym skrętem w lewo, wraz ze zmianą kierunku ścieżki, zmienia się także krajobraz i idzie się przyjemniej. Na płaskim fragmencie ścieżki coś się przede mną poruszyło, pod krzakiem po lewej. Przystanąłem i przyglądałem się chwilę. To był jarząbek. Rzadki dość ptak, ale w lasach reglowych Tatr można go czasem spotkać. Ten osobnik siedział sobie spokojnie jakieś dziesięć metrów ode mnie i skubał coś. Wyciągnąłem telefon komórkowy, włączyłem funkcję aparatu i zrobiłem kilka kroków do przodu. Gdy ptak czujnie podniósł się,  zrobiłem zdjęcie. Zrobiłem jeszcze dwa, może trzy kroki i gdy spłoszony ptak raźnym krokiem zaczął zagłębiać się w las, znów zrobiłem zdjęcie. Schyliłem się aby go jeszcze zobaczyć. Nogi odjechały mi nagle na lodzie i dość gwałtownie, bez reakcji obronnej jakiejkolwiek części ciała, wykonałem bolesny siad płaski. Telefon na szczęście ocalał. Kawałek za mną szły dwie osoby i rozmawiały o czymś. Całe zdarzenie spowodowane utratą tarcia i grawitacją widziały. Zanim się wyzbierałem były tuż za mną. Jarząbka jeszcze można było zobaczyć więc powiedziałem, że warto się zatrzymać i wypatrzeć tego rzadkiego i sporego ptaka. Nie stanęli, tylko lekko zwolnili. No może jedno z nich na ułamek sekundy rzuciło okiem w tamtą stronę. Powiedziałem też coś żartobliwego, że wolałem zrobić zdjęcie niż patrzeć pod nogi. Dziewczyna skomentowała: „…i gleba, ale jest zdjęcie”. Szli dalej bardzo ostrożnie na tym fragmencie aby się nie przewrócić. Byłem na samym środku szklistego lodu pokrywającego spory kawałek ścieżki. Oświeciło mnie w tym momencie. No oczywiście! Jest pomysł na tekst, a wydarzenie ma w sumie trzy aspekty.

 

          Pierwszy to kreatywność. W ciągu kilku sekund od spotkania z jarząbkiem i parą młodych ludzi powstał pomysł napisania tego małego tekstu.  W jednej chwili klocki ułożyły się w całość. Wydarzenie plus skojarzenie. Jedna z sytuacji, gdy powstają w głowie tak zwane pomysły.

 

          Drugi wymiar to życie. Albo patrzysz pod nogi, albo się rozglądasz. Nie możesz robić tych dwóch rzeczy na raz. No chyba że jesteś czytelniku kameleonem, ale wychodzę z założenia, że one przy możliwości patrzenia każdym okiem gdzie chcą mają pewne kłopoty ze skupieniem wzroku, a przez to nie posiadły zdolności czytania, więc przepraszał ich za sformułowanie nie będę, bo one tego raczej nie czytają. Wracam do tematu. Jak patrzysz pod nogi aby się nie przewrócić to umyka Ci wiele z otoczenia, z horyzontu, z perspektywy. Jeśli jednak się rozglądasz, patrzysz dalej, wybierasz kierunek, to możesz się potknąć nawet o mały kamień albo poślizgnąć na lodzie i wyłożyć jak ja. Czasem trzeba się w życiu rozejrzeć, a czasem trzeba patrzeć pod nogi. W obu przypadkach coś ryzykujesz. Zostaje sprawa wyboru.

 

          Trzeci wymiar jest, rzekłbym, „kołczingowy”. Ja widziałem jarząbka i mam jego zdjęcie, ale okupiłem to bolesnym upadkiem i opinią niezdary. Oni mają całe kolana i tyłki, ale nie widzieli rzadkiego ptaka. Trudno rozpatrywać co lepsze. Po prostu inne. Jest to przykład na to, że możemy tworzyć przeróżne mapy doświadczeń życiowych będąc nawet w tym samym miejscu i o tej samej porze.

 

A oto zdjęcia jarząbka wykonane tamtego dnia telefonem.

 

 

 

Przemysław Spych