Czego oczekiwać od trenera?

 

          Zadam na wstępie pytanie. Czego oczekujesz od szkoleniowca, od trenera? Pytanie to kieruję zarówno do uczestnika szkolenia (jakiegokolwiek szkolenia), jak i do osoby, która na szkolenie (jakiekolwiek szkolenie) chce wysłać pracowników. Na szkoleniu chodzi o to, że uczestnicy mają się czegoś nauczyć - to oczywiste. Ale czy tak do końca wszystko zależy od trenera, nawet najlepszego? Niewłaściwe wydaje się oczekiwanie od trenera w tym zakresie stosowania magii i tajemnych zaklęć, choć czasem by się przydało. Na przykład - a wcale nie jest to zjawisko rzadkie -  uczestnik szkolenia, handlowiec, prosi: „No to powiedź nam co mamy mówić aby klient kupił ten konkretny produkt”. Jedną z możliwości jest tutaj zaproponowanie - a potem przećwiczenie tego - wypowiedzenie przed klientem z odpowiednią dramaturgią zaklęcia: „czary – mary”. Niestety nie jest to aż tak proste.  Czego w takim razie oczekiwać od trenera? Należy oczekiwać od trenera trzech rzeczy. Po pierwsze znajomości i zgłębiania zagadnień którymi się zajmuje, po drugie doświadczenia w tej dziedzinie,  a po trzecie pewnej skuteczności we wzbudzaniu chęci do zmian, do wdrożeń.

 

          Kto jest zatem odpowiedzialny za efekt szkolenia? Za to „z czym” uczestnicy po szkoleniu wyjdą? Czy tylko trener? Pominę tutaj całkowicie rolę organizacji, która wysyła pracowników na szkolenie w jakimś celu, i która powinna egzekwować nabyte umiejętności. Skoncentruję się na samej sytuacji szkoleniowej, na samym uczestniku szkolenia, na tym co się wydarza już w sali szkoleniowej.  Sytuacje oczywiście mogą być przeróżne. Przeróżne mogą być też postawy uczestników. Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ale zamiast pisać o motywacji i próbować uzasadniać takie czy inne metody, opowiem o pewnej książce.

 

          Na początku każdego szkolenia warto ustalić pewne reguły (zasady współpracy, kontrakt) i wyjaśnić  parę rzeczy (oczekiwania stron). Warto też wyjaśnić, że magiczne zaklęcia (wspomniane „czary-mary”) nie działają. A ja mam przy sobie jeszcze książkę. Ta książka to „Zaklinacz koni” Nicholasa Evansa. Moje wydanie jest z roku 1996 i ukazało się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.

          Sięgnąłem kiedyś między innymi po tę właśnie książkę aby schować ją do pudełka i zrobić na półce miejsce dla innych. Jak znalazła się w moich rękach to ją przekartkowałem zatrzymując się tu i tam i czytając kilka zdań. Otworzyła się również, zupełnie przypadkowo, na stronie 108. Jak przeczytałem fragment, to zamiast w pudle, książka wylądowała w skrzynce z napisem „materiały na szkolenia”. „Zaklinacz koni” to opowieść o dziewczynce (Grace) i jej koniu (Pielgrzym). Oboje mają tragiczny w skutkach wypadek drogowy. Koń jest dramatycznie poraniony, a dziewczynka traci nogę od kolana w dół oraz przyjaciółkę. Mama dziewczynki (Annie), uparta dziennikarka, nie pozwala uśpić ciężko rannego zwierzęcia. Wiezie konia i córkę przez pół Stanów do człowieka (Tom), który o koniach podobno wie wszystko i stawia go przed faktem „oto jesteśmy”. Rehabilitacja konia okazuje się także rehabilitacją dziewczynki, a między tymi trzema osobami z czasem nawiązują się głębsze relacje. Po książkę warto sięgnąć, a film z Robertem Redfordem był świetny. Tak czy inaczej Tom rozmawia z pewna kobietą (Dale) o koniach, a ta pyta go: „skąd się tego wszystkiego nauczyłeś o koniach”. Odpowiedź Toma jest adekwatna do sytuacji szkoleniowej. Można powiedzieć, że opisuje ją idealnie. Mało tego, nawiązuje do sposobu w jaki dorośli w ogóle się uczą. Nawiązuje do doświadczenia. Ten fragment na szkoleniach odczytuję zawsze. Oto odpowiedź Toma po dłuższej i zabawnej wymianie zdań:

          „Wielu z tych rzeczy tak naprawdę nie da się komuś przekazać. Można tylko stworzyć sytuację, w której ludzie są w stanie się nauczyć, jeśli chcą. Najlepsi nauczyciele, jakich kiedykolwiek spotkałem, to same konie. Okazuje się, że sporo ludzi ma opinie, ale jeśli zależy ci na faktach, to lepiej idź do konia.”

No właśnie.

 

Przemysław Spych